Wywiad z Licą


Krzysztof Kowalewicz: Jak często dzwoni twój telefon komórkowy?
Robert "Lica" Friedrich: Bardzo często.

Kiedy zadzwoniłem do ciebie tuż po premierze najnowszego albumu Kazika Na Żywo i rozmawialiśmy o płycie, ty równocześnie prowadziłeś samochód. Często ci się to zdarza?
Raczej nie. Przeważnie jeździ ze mną żona, wtedy mogę spokojnie rozmawiać.

Dostałeś kiedyś mandat za rozmowę przez telefon komórkowy podczas jazdy samochodem?
Nie.

Przejdźmy do muzyki. Powiedz na początek, czy lubisz określenie "rock chrześcijański"?
Nie. Moim zdaniem każdy zespół ma swoją nazwę i wszystko się w niej zamyka. Nazywanie muzyki bardzo ją zubaża. Wyjaśnianie dlaczego jest taki tytuł, co artysta chciał przez to powiedzieć, itd. według mnie nie ma większego sensu.

Tomasz Budzyński w książce "Radykalni" opisującej polskich muzyków rockowych, którzy się nawrócili, stwierdził: "Nie ma muzyki chrześcijańskiej, nie ma rocka chrześcijańskiego. Jest po prostu muzyka rockowa. A to o czym śpiewa człowiek jest jego osobistą sprawą". Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Myślę podobnie. Chociaż nie do końca zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że śpiewanie jest osobistą sprawą. Według mnie każdy śpiewa coś, czym chciałby się podzielić z innymi.

Niedawno w pewnym felietonie w jednym z konserwatywnych dzienników wyczytałem: "Tylko muzyka tzw. poważna potrafi opisywać za pomocą dźwięków sacrum. Wyłącznie wielka muzyka umie mówić o Bogu i to nawet do ludzi, którzy dawno stali się agnostykami".
Też to czytałem. Nie chcę się z tym spierać. Każdy człowiek potrzebuje miłości i akceptacji. Jeśli jej nie ma zaczyna poszukiwać, osądzać innych, często błądzi.

Zanim w połowie lat 90. zdeklarowałeś się jako radykalny chrześcijanin to już chciałeś mieć zespół z głębszym przesłaniem. W 1991 roku założyłeś grupę Creation Of Death.
Zawsze próbowałem śpiewać o Bogu. Wtedy nie do końca mi się to udawało.

Właśnie zespół wydał debiutancki materiał, zagrał siedem koncertów i przestał istnieć. Były plany nagrania drugiej płyty, ale nic z tego nie wyszło.
Rozchorował się Tomek Goesh (perkusista - przyp. kk), a ja nie chciałem nagrywać nowej płyty bez niego. Pewną kontynuacją tamtej grupy jest 2Tm2,3 o tyle doskonalszą, że teksty nie są "skrzywione" moją interpretacją. W Creation był pęd, żeby śpiewać o Panu Bogu, ale interpretowałem wszystko niezbyt dokładnie, zamist śpiewać psalmy.

Ty założyłeś 2Tm2,3 i jesteś autorem nazwy. Znów, podobnie jak w przypadku Acid Drinkers, dała znać o sobie poznańska organizacja.
Tak naprawdę nie wiem, kto założył Tymoteusza. Propozycja grania pojawiła się wcześniej ze strony pozostałych muzyków, ale jakoś trudno było to wszystko skonkretyzować. Faktycznie jest we mnie coś takiego, że zawsze chcę nad wszystkim czuwać. Podobnie było w początkach Tymoteusza.

W jednym z wywiadów sugerowałeś, że powstanie 2Tm2,3 mógł zainicjować ktoś z góry.
Mam taką nadzieję. Moim zdaniem za wszystko odpowiedzialny jest Pan Bóg.

Sesja nagraniowa debiutu Tymoteusza była sensacyjnym wydarzeniem. Nie pamiętam, żeby kiedyś wcześniej tak obszernie na łamach prasy muzycznej relacjonowano pracę w studiu nagraniowym. Czuliście, że tworzycie pod presją?
Sami byliśmy bardzo ciekawi, jaki będzie ostateczny efekt. Prasa nam nie przeszkadzała, może trochę denerwowała nas ekipa telewizyjna. Bardzo nas zaskakiwało to, co robiliśmy. Zainteresowanie mediów było do przewidzenia. Skoro kilka osób ze znanych zespołów nagle stwierdza, że będzie nagrywać psalmy, to stanowi z pewnością dla dziennikarzy jakąś sensację, którą warto się zainteresować.

Podczas pracy nad pierwszą płytę często dochodziło do sporów. Dlaczego?
Wszyscy w Tymoteuszu mamy trochę inną wizję całości. Żeby jakiś utwór osiągnął ostateczne brzmienie, każdy musi nieco ustąpić. Kłótnie służą temu, aby nasze kompozycje były jeszcze bogatsze, pełniejsze. Nie mamy zamiaru się nawzajem zwalczać.

Darek Malejonek, jeden z muzyków Tymoteusza, na łamach "Metal Hammera" w połowie 1997 roku powiedział: "Przede wszystkim to wyzwanie dla nas samych, bo te treści dotyczą nas, ale jeśli ta płyta może jeszcze komuś pomóc, to będziemy z tego powodu szczęśliwi". Czy twoim zdaniem projekt 2Tm2,3 w pierwszy rzędzie potrzebny był samym muzykom, a dopiero później słuchaczom?
Chciałem się podzielić z ludźmi tym, że w moim życiu jest Pan Bóg. W dzisiejszych czasach może to być pewnego rodzaju odkrycie na miarę Archimedesa. Mnie osobiście, ojcu czwórki dzieci, taka świadomość jest na co dzień bardzo potrzebna.

Po co na okładce pierwsze płyty znalazła się naklejka, z nazwiskami muzyków biorących udział w projekcie? Taki tani zabieg promocyjny dość niechlubnie się kojarzy.
Nie było to działanie marketingowe, nie pisaliśmy tego, żeby ludziom powiedzieć "musisz to kupić". Raczej chcieliśmy pokazać, że muzycy znani z innych zespołów zrobili coś nowego. Nam specjalnie nie zależy na popularności. Nie zabiegamy o jakąś "głupkowatą" promocję. Rzadko ktoś umawia się z nami na wywiad. Z grania w Tymoteuszu nie ma specjalnych pieniędzy, przynajmniej na razie. Firma, która nas wydała przeznaczyła zyski na pokrycie kosztów studia nagraniowego.

Baliście się przyjęcia albumu "Przyjdź" ze strony Kościoła?
Nie. Mamy mnóstwo przyjaciół zakonników. Pytaliśmy ich, czy nie ma w tym, co robimy, jakiejś herezji. Jeśli się jednak śpiewa "czyste" Słowo Boże, bez interpretowania, nie ma w tym nic złego. Wiem, że dla wielu ludzi muzyka rockowa jest wulgaryzmem. Jednak nie mam zamiaru zmienić swojego stylu grania tylko dlatego, że poznałem Pana Boga. Chcę tylko być coraz bardziej perfekcyjny. Jeżeli zacznę nagrywać jakieś spokojniejsze rzeczy, to tylko z tego powodu, że mam już 31 lat.

W relacji z jednego z koncertów 2Tm2,3 z października ubiegłego roku wyczytałem, że księża tańczyli pogo. To nie do wiary.
Może tak było, ja nie widziałem. Wielu kleryków przychodzi także na Acidów, Kazika Na Żywo.

Album wysłaliście również do Papieża.
Dostaliśmy list, w którym Papież podziękował za płytę i pobłogosławił naszemu przedsięwzięciu.

W tym roku Papież przyjeżdża do Polski. Czy nowy album zamierzacie wręczyć Janowi Pawłowi II osobiście?
Są takie plany. Bardzo byśmy tego chcieli.

Nową płytę nagrywaliście w najskromniej wyposażonym studiu, w jakim kiedykolwiek przyszło wam pracować.
Studio miało niezbędny sprzęt. Poza tym dla mnie najważniejszy jest człowiek, a nie urządzenia. Pracowaliśmy z doświadczonym realizatorem i to jest najważniejsze.

Macie pokusy na pisanie własnych tekstów?
Czasami modyfikujemy teksty, nie pod względem treści, tylko przedstawiamy szyk zdania, żeby pasował do muzyki. Tomek Budzyński śpiewa psalmy od początku do końca w niezmienionej formie, z kolei Darek Malejonek lubi łączyć różne fragmenty.

Jeszcze w trakcie nagrań Tomasz Budzyński powiedział, że ten album będzie lepszy od debiutu. Też tak myślisz?
Uważam, że nie ma co sobie samemu robić konkurencji. Tamten album był inny od najnowszego. Jeśli chodzi o artystyczną stronę stanowi na pewno krok do przodu.

Zrezygnowałeś z grania w Acid Drinkers, bo chciałeś mieć więcej czasu dla rodziny i na wypoczynek. Z tego, co widzę, niespecjalnie ci się to udało?
Rzeczywiście trudno jest mi znaleźć wolną chwilę. Gdybym jeszcze teraz grał w Acidach, to nie mógłbym już chyba zupełnie funkcjonować. Myślę, że wypalił się we mnie temperament do grania w Drinkersach. Byłbym nieuczciwy, gdybym dalej to ciągnął, bo coraz trudniej mi było znaleźć siły i czas. Swoje miejsce oddałem osobie nieprzypadkowej. Nowy gitarzysta dobrze sprawdza się w tej roli.

Czy powodem rozejścia się z kolegami z Acid Drinkers nie były coraz większe różnice światopoglądowe?
To bzdura. Tytus (basista, wokalista - przyp. kk) jest dużo spokojniejszy ode mnie. Ja mam więcej niepokoju na co dzień. Tytus, w przeciwieństwie do mnie, wie co chce w życiu robić. Acid Drinkers jest bardzo tolerancyjną grupą. Nikt nigdy nie powiedział mi nic złego ze względu na moje przekonania. Mam do chłopaków duży szacunek.

W 1994 roku przeszedłeś poważną operację serca. Jak się obecnie czujesz?
Ogólnie dobrze. Ze względu na sztuczne zastawki muszę poddawać się stałym kontrolom lekarskim, badać współczynnik krzepliwości krwi i brać codziennie leki, żeby cały mechanizm się nie zatarł.

rozmawiał: Krzysztof Kowalewicz